Wyjazd na skałki do Sulova
W piątek z rana dzwoni Ewelina i pyta tradycyjnie już ‘Co robisz jutro, bo Janek chce jechać wspinać się na skały do Sulova.’ Ja na to ‘rewelacja, pewnie, że się piszę, dawno się nie wspinałam, zajefajnie’, etc…Jedziemy… (potem jak byłam już na skale i trzęsłam tyłkiem, bo wiedziałam, że zaraz polecę, wcale nie czułam się tak zajefajnie...)
Sobota, szósta rano, szybka kawa na stacji w Jasienicy i ruszamy w drogę. Jest nas szósteczka – Janek i jego dwóch synów Dominik i Łukasz, Robert co się lubuje w Snickersach (choć chyba po Rumunii był lekko nimi przejedzony, bo nie widziałam żeby w skałach spożywał), Ewelina i ja Anita.
Po godzinkach około dwóch dojeżdżamy na miejsce, zabieramy plecaki załadowane sprzętem i ruszamy pod skały. Dotarłszy do celu rozlokowujemy się szybciutko, szpeimy i podekscytowani czekamy każdy na swoją kolejkę. Pogodę mamy po prostu bajerancką i co najważniejsze nie ma jeszcze tłumów więc jest naprawdę ok. Naszym pierwszym celem jest droga (trudność 4), której nazwy nikt z nas niestety nie zakodował, ale skała na której się znajdowała to Sokola Wieża. Dominik, młody wymiatacz, wchodzi pierwszy i zakłada nam wędkę. Z dołu droga brzmi banalnie, gdy patrzy się na pomykającego jak sarenka Dominika wydaje się to być ‘piece of cake’. Następnie startuje Jasiu – raz dwa trzy – i jest na górze. Trzecia Ewelina – również pochłania linię szybko i bez bólu. Ja, jako osobnik mało wysportowany, mam pewne trudności, zaraz na początku zaliczam fajny locik (owszem był przyjemny aczkolwiek przy okazji coś mi się poprzestawiało w prawej kostce i owo diabelstwo unicestwiło moje niedzielne plany wyjścia na Kieżmarski) ale w końcu z podpowiedziami życzliwych na dole udaje mi się drogę pokonać. Po mnie idzie sobie Robercik – rach ciach pach – i góra. Chłopak odznacza się sporym wzrostem więc jego jeden ruch to jak nasze trzy. Jako osoba nie wspinająca się powiem, że dla mnie droga była dość trudna za pierwszym razem przynajmniej, bo potem robiłam ją jeszcze drugi raz i było już dużo lepiej.
Przenosimy się kawałek niżej na linię już dużo krótszą i łatwiejszą i również po kolei się wspinamy. Nie ma się nad czym rozwodzić. Tyle tylko, że ludzi przybywa…
Kolejna linia Hałababę (4+) wydaje się być łatwa. Wydaje się… Nie jest długa ale ma w sobie dwa trudne kawałki. Ja nie przeszłam pierwszego więc o drugim nawet nie będę się wypowiadać. Pierwsza trudność to rysa, którą trzeba przejść jakoś tak specyficznie-nie wiem jak fachowo to nazwać ale wymaga to sporej siły w rękach. Mnie jej zabrakło. Janek przeszedł tą drogę myślę bez problemu, Dominik pewnie śmignął jak strzała (żałuję, bo nie widziałam), Ewelina z trudnościami małymi nawet zrobiła ją dwa razy, Robert do drugiego problemu i tak samo Łukasz.
I czas na ostatnią drogę na którą wchodziliśmy w celu przypomnienia i poćwiczenia sobie zjazdu. Janek wydrapał się na szczyt skały i tam jako nasz instruktor po kolei czuwał nad bezpiecznym opuszczeniem się każdego z nas. Kolejno zatem Robert, Ewelina i ja wchodziliśmy do góry i zjeżdżaliśmy w dół. Dominik z Łukaszem w tym czasie gdzieś sobie bulderowali, bo przecież nie na darmo taszczyli crashpada.
Po zjazdach raz jeszcze udaliśmy się na Hałababę (4+) by popróbować swoich sił. Ja poległam w tym samym miejscu co poprzednio czyli na pierwszym problemie, Robert i Łukasz na drugim, a Ewelina załoiła całość jak zwykle. Naprawdę należy się dziewczynie szacun. Jeszcze samym końcem panowie zmagali się z linią pięknie nazwaną WC hit (7). Oj trudna była to sprawa…
I tym oto sposobem zrobiła się prawie trzecia po południu i najwyższa pora by się zawijać. Zabraliśmy więc nasze sprzęty i tyle nas skały widziały. O tej porze zrobiło się naprawdę tłoczno i gwarno, za czym nie specjalnie przepadam więc idea powrotu bardzo mnie ucieszyła, myślę, że innych też.
Zrobienie tych kilku dróg kosztowało nas sporo sił i energii, a mnie na pewno ponieważ nie wspinałam się całe wieki. Poruszyłam i ponaciągałam takie mięśnie, o których nawet nie wiedziałam, że istnieją.
Podsumowując całość powiem szczerze, że było fantastycznie, a pomysł Janka żeby się wybrać naprawdę przedni. Z niecierpliwością czekamy na kolejny wypad wspinaczkowy.
Dzięki bardzo całej drużynie za świetnie spędzony czas, pomoc i życzliwe słowa.
Anita. |