Siedem różnych charakterów, siedem różnych powodów i siedem razy Elbrus.
Wyprawa KW Bielsko-Biała zakończyła się pełnym sukcesem. Wszyscy stanęli na Dachu Europy, choć każdy w swoim stylu.
Pierwsi pognali na szczyt narciarze – Marcin zwany szefem, Robert, czyli Herbata i Zbyszek Sroka, ścigani przez poruszającego się „pieszką” Zbyszka Tetłaka. Wystartowali o 4 rano 29 czerwca. Po wschodzie słońca i liofie na śniadanie, obserwuję, co dzieje się na trawersie. Z tej odległości każda postać to niewielki punkcik. Które punkciki to nasi? Mijają kolejne godziny. Ciekawe jak dają sobie radę? Wreszcie z góry mkną pierwsi zdobywcy. Jeśli dziś nie przyznają się, że zmęczeni – proszę im nie wierzyć. Ale i tak można im pozazdrościć. 9 godzin wędrówki na szczyt i kilkadziesiąt minut zjazdu. Wraz ze zdobywcami docierają pierwsze opinie, że wysoko, że daleko, że od przełęczy to jeszcze taka nasza Babia. Ostatni dociera Zbyszek, co wracał „pieszką”.
Druga grupa szykuje się do wyjścia. Plan: wyruszyć o północy. Nie wiem czy z powodu wysokości, emocji czy wiatru i tak nie mogę zasnąć. Wreszcie dzwoni budzik. Kaszka na śniadanie, a może raczej późną kolację i ruszamy. Wieje, niestety wieje. Jeśli wierzyć prognozie pogody odczuwalna temperatura na szczycie to -29 stopni. Jesteśmy pierwsi na trasie. Damian wyrwał gdzieś do przodu, ledwie widzę światełko jego czołówki. Anita i ja wyjmujemy kolejne warstwy ubrań. Kolejne rękawiczki. Woda, którą mamy pić w dużych ilościach, zamarza. Wiatr mimo moich gorących próśb i targów nie słabnie. Świt wita nas na wysokości 5000 metrów. Damian prze do przodu. A my podejmujemy jedną z trudniejszych decyzji. Wracamy. Jest za zimno. Damianowi starczyło siły by dotrzeć do celu i bezpiecznie zejść do bazy. Z wrażenia zapomniał jednak zostawić na szczycie koszulkę sponsora i zrobić jej zdjęcie. Nie ma wyjścia, Anita i ja musimy wejść na górę, choćby z powodu koszulki. ;-)
Dziś mogę powiedzieć, że oprócz siły i uporu, Elbrus kosztował kogoś tak niecierpliwego jak ja, dużo cierpliwości. Czekamy na pogodę. 1 lipca od rana sypie śnieg, później świeci słońce i znowu sypie i tak kilka razy w ciągu dnia. Ile razy zmienia się pogoda tyle razy zmienia się nasz nastrój. Wejdziemy, nie wejdziemy, wejdziemy… Tylko to straszne czekanie. O, żeby tak już iść, męczyć się, ale iść. Wstajemy o północy. Kiepsko, znowu chmury i nic nie widać. Przestawiamy budzik. Kolejna pobudka, tym razem ja sprawdzam pogodę. I wyrywam Anitę jakimś okrzykiem ze śpiwora. Koniec spania, idziemy. Przed nami migają światełka czołówek. Spotykamy modlących się Ukraińców. Jeden z nich musi zawracać, jak dobrze rozumiem, co musi czuć. Skały Pastuchowa, trawers, przełęcz i jeszcze ta Babia. Ostatnie metry już w euforii, a może to choroba wysokościowa? Jest 13.40, 2 czerwca 2009. Kamień, flagi i tabliczka nie pozostawiają wątpliwości. Elbrus, Dach Europy, Piersi Dziewicy czy jakkolwiek jeszcze nazwać tę górę. Zdobyta!
A później moczyliśmy się w Morzu Czarnym i wygrzewaliśmy na plaży, ale to zupełnie inna historia…
|