Patagonia - Raj utracony
Epizod I
Fitz Roy
Późne popołudnie po obfitym żarciu zalegamy w namiocie chcąc przespać choćby parę godzin. Jak dobrze pójdzie to przez dwie kolejne noce nie zmrużymy oka. Pitunia zasypia ja zaś walczę z natłokiem myśli, który wprawia mnie w jakże znajomy stan strachu i podniecenia. A może to sprawka Wolanda i jego świty, że ten czas wydłuża się w nieskończoność.
22:00 – wyruszamy, tym razem na lekko, mając żywo w pamięci zimny biwak na przełęczy. Ostre podejście, jeziorko, poręczówki, lodowiec.......
Kuluar – niestety przed nami są dwa zespoły, co jakiś czas sporych rozmiarów kamienie i bryły lodu świszczą nam nad głowami.....Wspinanie idzie szybko, dziś nawet ciężki wór jakoś nie ciąży.....Mijamy wycofujących się Argentyńczyków, przed zacięciem mijamy jeszcze jeden zespół, uff możemy odetchnąć, już nas nie przyblokują.....No dobra, zmieniamy buty, przed nami mikstowy teren pod szczytem, idziemy z lotną.....
Widok ze szczytu wspaniały, pod nami Cerro Torre, Poincenot... Dla takich chwil warto żyć....Zjazdy, zjazdy, zjazdy... Jesteśmy już bardzo zmęczeni, co jakiś czas przysypiamy na stanowiskach, na szczęście komendy: „lina wolna” wybudzają nas z letargu.....7 rano wreszcie nasz kochany obóz. Zdążyliśmy go już nazwać naszym domem.Po 33 godzinach jesteśmy z powrotem. Zmęczeni ale szczęśliwi ...
Epizod II
Aguja Guillamet
Co to za podejście pod ścianę, żeby trzeba się było wiązać i zakładać miękkie buty? Trawersujemy połogie płyty i po dwóch godzinach jesteśmy pod ścianą. Wypatrujemy linię „naszej drogi”. A może by tak coś nowego? – pada propozycja. Czemu nie! W lewej części ściany wypatrujemy ciąg rys i zacięć tworzący logiczna linię. No to napieramy!
Wspinanie idzie sprawnie, droga puszcza klasycznie. Po 11 wyciągach osiągamy grań, w tym momencie nad naszymi głowami przelatuje olbrzymi kondor – no tak jesteśmy przecież w Patagonii. Jeszcze tylko trochę łatwego terenu i jesteśmy na szczycie. Wyszła całkiem niezła droga i co ważne bez podhaczania. Zaczyna robić się późno więc jak najszybciej schodzimy aby jeszcze przed zmrokiem zdążyć zjechać.
Tymczasem gdzieś pod nami obrywa się kawał ściany, tumany pyłu unoszą się w powietrze. Pierwsza myśl - to co z naszymi rzeczami zostawionymi pod ścianą? Po serii zjazdów jesteśmy na dole. Niestety sprawdzają się nasze najgorsze przeczucia, w miejscu gdzie zostawiliśmy plecak w którym były buty, raki... leżą tony skalnego gruzu. Powoli dociera do nas wizja schodzenia w „butkach” po lodowcu. Nie mając innej możliwości ruszamy, co jakiś czas odwalając czujne trawersy. Szczęście nas jednak nie opuszcza, po jakiś kilkuset metrach dostrzegamy na lodowcu przemielony plecak z wystającymi z niego połamanymi kijkami, które jak na ironię układają się na kształt symbolicznego cmentarzyka. Jako jedyne z całego sprzętu przetrwały nasze buty. Tak czy inaczej z podbudowaną „psyche” wchodzimy w dół i kiedy nad ranem docieramy do namiotu zgodnie stwierdzamy, że jak na jeden dzień to zdecydowanie za dużo.
Czy piątek trzynastego miało z tym coś wspólnego???
Bez jaj nie jesteśmy przesądni!;
Mario
Fitz Roy - Droga francusko-argentyńska VII+ A1, „door to door” 33h
Aguja Gulliamet - Nowa droga VII OS, 500-600 metrów |